Wołangiewicz: Nad kapitalizmem (w Polsce) refleksji chwila

Autor: Michał Wołangiewicz 

 

W Polsce kapitalizm zawsze miał pod górkę. Szlachta uważała kupczyków za gorszy gatunek ludzi. Bardzo niechętni mu byli romantycy. Po II WŚ – wiadomo, większość społeczeństwa była za socjalizmem oraz socjalistyczną gospodarką rynkową. Nawet „S” była tylko za rynkiem, ale nie za prywatną własnością. Międzywojnie (jakkolwiek niedoskonałe) okazało się z kolei zbyt krótkie, żeby z nowoczesnym państwem na dobre się oswoić. Transformacja ustrojowa – która dokonała się zresztą głównie w sferze konsumpcji – trochę co prawda w tej mierze zmieniła, jednak „postkomuna” (rozumiana jako pewny rodzaj postawy społecznej) jest wciąż obecna. I pokutuje…

 

Braku kapitalizmu skutki

 

To właśnie z jej powodu, mówiąc w pewnym uproszczeniu, duża część Polaków nie inwestuje, nie ma bladego pojęcia o rynkach i możliwościach pomnażania kapitału (vide sprawa kredytów frankowych oraz niezapomniany przekręt Marcina P. i spółki). Lży przedsiębiorców i przede wszystkim sam kapitalizm (ew. wolny rynek, jak kto woli), którego dynamika – jak pisał Alan Greenspan – „ściera się z ludzkim pragnieniem stabilizacji i pewności”.

Tymczasem to właśnie ta dynamika, związana z nasilającą się konkurencją i coraz bardziej zaawansowanym podziałem pracy, stanowi jego fenomen – zwiększa wydajność, pobudza innowacje. Słowem pcha świat naprzód oraz ułatwia ludziom życie. I nie ma wcale – wbrew stereotypowi – tak wiele wspólnego z bezwzględnym „indywidualizmem”. „zaradnością”, czy „niezależnością”. Wręcz przeciwnie, coraz bardziej szczegółowy podział pracy wzmacnia współpracę i więzi między ludźmi. Powoduje, że konkurują oni w produkcji, a nie w konsumpcji (jak zwierzęta czy kolejkowicze w gospodarce niedoboru).

 

Kapitalizmu skutki społeczne

 

Naprawdę warto się nad tym głębiej zastanowić. A już na pewno przestać spoglądać na kapitalizm wyłącznie jak na sumę zysków i strat, to jest z perspektywy tych, którzy uważają, że „wszyscy mamy równe żołądki”, a w ludziach zarabiających ponadprzeciętnie widzą wyzyskiwaczy i złodziei (62 proc. zbadanych przez TNS Polska hołduje na przykład przekonaniu, że starają się oni oszukać system, żeby płacić niższe podatki).

Warto też wbić sobie do głowy, że – jak pisał Ludwig von Mises – bogactwo bogatych nie jest przyczyną biedy. Wręcz przeciwnie. Mechanizm rynkowy, który czyni niektórych bogatymi, pozostaje wynikiem działania zaspokającego potrzeby innych, a w dodatku daje przykład i stanowi asumpt do rozwoju. Skutek społeczny wysokich zarobków jest zaś taki, że wielu ludzi bardzo ciężko pracuje, bo widzi możliwość, by tyle zarobić. „Kapitalizm daje każdemu możliwość osiągnięcia najbardziej pożądanych pozycji, które, oczywiście, mogą zająć jedynie nieliczni”. A to, że „cokolwiek człowiek może zyskać dla siebie, zawsze ma przed oczami tych, którzy zyskali więcej”, to już – jak mawiał z kolei Kipling – zupełnie inna historia.

 

Sprawiedliwości społecznej szkodliwy paradygmat

 

Rzecz oczywista, żeby wyzbyć się „antykapitalistycznej mentalności”, trzeba by najpierw opuścić pewien wykreowany przez socjalistyczną inżynierię społeczną paradygmat „sprawiedliwości społecznej” – ten szkodliwy sposób myślenia, ukazujący „kapitalistę” jako tego znienawidzonego „badylarza” żerującego na masach pracujących i nieuświadomionych klientach. Paradygmat bardzo nomen omen niesprawiedliwy, bo to właśnie ta jednostka, a nie masy pracujące, bierze odpowiedzialność za społeczeństwo. „Przecież żeby ta cała grupa ludzi, którzy pracować nie chcą [albo nie są w stanie – M.W.], mogła godnie żyć, to [jednostki pracowite i twórcze] muszą – jak tłumaczy prof. Janusz Filipiak – najpierw zarobić”. To z płaconych przez przedsiębiorców podatków rząd ma fundusze na „500 plus”, „becikowe”, szkoły, policję, wojsko, drogi, stadiony itp, itd. To przecież jasne jak pupa anioła.

 

Wspieraj gospodarkę!

 

A jak pomóc biednym? – zapyta się pewnie w tym miejscu niejeden ze sceptycznie nastawionych do powyższego czytelników. Przede wszystkim (czytaj: NIE WYŁĄCZNIE!) – jakkolwiek by to nie zabrzmiało – nie być jednym z nich. A kto tego nie rozumie, psiakrew – jak ująłby to Witkacy – to go po pysku (żeby było jasne: wyłączając rzeszę ludzi wypchniętych w czasie transformacji poza margines, od których zrozumienia nie oczekuję, a im samym zrozumienia –  zwłaszcza ze strony tych nie mających pojęcia co to znaczy wyżyć za 800 zł zasiłku przedemerytalnego – z całego serca życzę).

Jak jest młody i zdrowy, niech się weźmie do roboty i pomyśli nad swoim profesjonalizmem. Od czasu do czasu kupi bliskiej osobie kwiaty, skomplementuje kucharza albo panią, która podała mu smaczny street food, jeśli do restauracji z takich czy innych przyczyn nie chadza, podziękuje kurierowi, da napiwek, niekoniecznie ten zwyczajowy. Gwarantuję, że wspierając gospodarkę, od razu poczuje się lepiej. Zaczytywanie się w Pikettym czy Żiżku (bez popularności, których pisanie entego tekstu o wydźwięku podobnym do niniejszego, nie miałoby zresztą sensu) oraz powtarzanie komunałów w stylu „oj, jak źle jest się biednym urodzić” w niczym mu zaś nie pomoże. Czasu – przynajmniej jak dotąd – każdy ma tyle samo, zatem szkoda go marnować. Zwłaszcza, że stracą na tym wszyscy, całe społeczeństwo, cała gospodarka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *